Menu główne:
STAŁO SIĘ DRUGIEGO KWIETNIA 2005 r.W ciepły wiosenny wieczór: pokorny, skromny, sam,Strudzony Pielgrzym Świata u Nieba stanął bram.A tam Mu już Piotr Święty ciężkie wrota odmyka,A tam Go uśmiechniety Pan Bóg na progu wita.A z ziemi bicie dzwonów głosi mu pożegnanie,Że sź u bram niebieskich słychać ich wołanie.Usmiecha się Piotr - Słyszysz Panie jak Mu grają?Nie chcą Go przecie oddać, bardzo Go kochają.Dałeś Go im na chwilę, na kawałek drogi,A dla nich już bez Niego świat zimny i wrogi.Wyciągnął Pan Bóg rękę - Chodź, spocznij po drodze,Boś się tam napracował i nacierpiał srodze.Wiele po Twej wędrówce dobra pozostałoDałeś ludziom miłość i ciepła niemało.Wyprostuj znów ramiona, piersiom daj wytchnienie,Niechaj Cię już opuści słabość i cierpienie.Pielgrzym się wyprostował, popatrzył zdumiony,Poczuł się znowu silny, jakby odmłodzony.- Skoro mnie Panie Boże wezwałeś do siebie,- To masz tu pewnie dla mnie pracę pilną w Niebie.Wszak nie na odpoczynek, nie na próżnowanieWezwałeś mnie do siebie Sprawiedliwy Panie.Nie umiem odpoczywać. Nie umiem próżnować.Mogę znowu dla Ciebie jak dawniej pracować.Tylko jeśli pozwolisz, nim zacznę od nowaChciałbym ja choć na chwilę zajrzeć do Krakowa.Pozwól mi Wadowice odwiedzić w milczeniu,Daj raz na moje Tatry popatrzeć w skupieniu,Bo dawno tam nie byłem, zajrzeć mi tam trzeba,Bo tam mój dom pozostał, piękniejszy od nieba.I usmiechnął się Pan Bóg - Idź, odwiedź swe strony,A potem mam dla Ciebie pracę nieskończoną.Duch Twój we świat wyruszy by głosić po drogach,Że wszyscy tam należą do jednego Boga.Aby nie zapomnieli możni tego świataTego, czego uczyłeś przez te długie lata,Będziesz Patronem Prawdy!
Jak na ścieżkach Twoich wędrówek,jak na szlakach Twoich pielgrzymek -dążymy do spotkania z Tobą - duchowo,aby Cię ujrzeć, aby usłyszeć Twój głos- Ojcze Święty - Janie Pawle II.Jestes w pamięci - w umysłach naszych -nie - jak legenda,nie - jak wspomnienie.Jesteś Osobą - Ciebie czujemy- Bracie - Rodaku, Przyjacielu drogi.Na progu przejścia - wyrzekłeś słowa:"Szukałem Was, a teraz wy przyszliście do mnie".Dzisiaj - my - szukamy Ciebie ...Z Tobą jesteśmy i być pragniemy -życ Twą nauką - postanawiamy!- Czuwasz nad nami z Ojcem Niebieskim.Wiemy, że pragniesz dla nas zbawienia.Każdy z nas, wszelkie trudy pokona -gdy w Twym przykładzie zanurzy życiei Ciebei przyjmie - jako Patrona!
Tyś jest Pani Archanielska ,wielkieś cuda uczynila gdyś się w roli objawiła.Zjawilaś się wieśniakowi , gorliwemu rolnikowi,który orał par bydlecy i wyorał Obraz Święty.Bydlęta obraz ujrzały, na kolana poklękały.A on bije i katuje jeszcze zabić obiecuje.Obejrzał się w prawą stronę , ujrzał obraz i koronę.I sam klęknął z uczciwością i podniósł obraz z radoscią.I zaniósł go do swej skrzyni tam go nieszczeście nie minie.Na całą jego gospodę nawiedził go Bóg chorobą.Na dziatki i żonę jego i na niego też samego i też domowników jego.Miał w swym domu komornicę , Boga wierną słuzebnicę,która mu pilnie służyła, do tej skrzyni otworzyła.Gdy tę skrzynię otworzyła, jasność ją wielka okryła,gospodarzu źle u ciebie, masz koscielną rzecz u siebie.Na plebanię pobieżała proboszczowi powiedziała,przyszło bractwo ze świecami, wzięło obraz z klejnotami.Wstawili go w wielki ołtarz, Naświętrza Panno bądź i nas.Dwa razy im uchodzila, tam im być nie zezwoliła.Dwa razy im uchodziła , ten trzeci raz przemówila,zanieście mnie na tę rolę bo ja tam dobrą wolę.Wieśniak się też dowiadywał swoim zdrowiem się radował.Chwała Tobie wieczny Panie na mej roli klasztor stanie.Najświetrza Panno Gidelska Tyś Pani Archanielska,nie opuszczaj nas w potrzebie , którzy wolamy do Ciebie.O matuchno, gdyś tak wierna bądzże dla nas milosierna.Poblogosław nas każdego i proś za nami Syna Swego.
Błysła na wschodzie jutrzenka złota, gwiazdy w nieznane mknąŚwięty rosą poranną łzami, sierota nadwiślanskie skrapiała kwiaty.Ale nie dla niej piękny świeci poranek świat w szaty piękne ubierażałośnie trzyma w swej dłoni dzbanek, a drugą łezkę ociera.Już Krakowiaków gromada wesoła na targ do miasta się śpieszy,lecz na sierotkę nikt nie zawoła, sierotki nikt nie pocieszy.W tem mąż sędziwym wolnym idzie krokiem.Jan Kanty chluba Krakowa.Zmierzył sierotkę z tym łzawym okiem i w tem odezwał się słowo.Dlaczego płaczesz dziecino moja Bóg widzi twe łezki drogie.Wyznaj mi szczerze ja w Imię Boga może Twą żałość ukoję.A krakowianka błękitnym okiem fartuszkiem łezkę ocierai korno stoi przy Jego boku drzące swe usta otwiera.Jestem sierotą służę u mieszki z Łobzowa, ach ostra ta paninigdy mi nie da dobrego słowa. Lecz zawsze mie gromi i goni.Zaledwie tylko zabłyśnie poranek, na Kleparz na targ mnie wysyła,żebym sprzedała ten mleka dzbanek krupek i soli kupiła.A że to dziś ten dzień " Matki Boskiej" i chcę przybrać jej oltarz jej wianek.Po drodze wonne nazbierałam kwiatki i z ręki wypadł mi dzbaneki wszystko mleko spłynęło na drogę o ślady widać z daleka.Któż się na demną urzali niebogą ach wiem co w domu mnie czeka.I czemu tak dziecię tak żewnie szlochasz i główkę kryjesz w swe dłoniety Matkę Boską tak szczerze kochasz ona cie pewnie obroni.Pośpiesz do wisły zaczerpnij wody, sierotka ufa i się śpieszy.Przyniosła wodę rączki złożyła, klęcząco pacież odmawia.Główkę ku ziemi kornie schyliła przed Kantym dzban z wodą stawia.Jan Kanty krzyżem błogosławi modli się długo i szczerze,a gdy modlitwę swą odmawia, dzban wody do ust swych bierze,lecz woda w mleko się przemieniła.Dziecię Maryi złóż dzięki ona cię w smutku twym pocieszyla.Dzban mleka masz tu z Jej ręki. Na dziecka twarzy spłonał rumieniecdo nóg się Jana rzuciła. Odtąd tak zawsze codziennie z rana Bogarodzicy obraz stroiła.
Z dwóch krańców świata gdzie gwiazdy świecąZ dwóch kranców świata dwie dusze lecą.Jedna z dali czarna ponura, bura znad ziemskich okien leci jak chmura.A gdy się w locie zderzyły obie w umarłe lica spojrzały sobie.To Ty Maryjo to Ty Barbaro szepczą do siebie w noc cichą szarą.A ty siostrzyczko, dlaczego Tobie zczerniało liczko?Czy ciebie w zielu czarnym kąpali ?Oj nie to, nie to od strony ziela, człek się nie czerni ani nie biela.Nie raz ja matce odrzekłam ostro i nieraz kłótnię trzymałam z siostrą,a bracia moi mali żewnymi łzami na mnie plakali.A Bóg policzył każdą rzecz marną.A ty siostrzyczko czy ty bez grzechu na jakim ty się bieliłaś blechy?.Ja się nie myłam w żadnym jeziorze, ani w strumyku co płynie w borze.Niech aniołowie poświadczą sami, ja się odmyłam wlasnymi łzami.Znosiłam zawsze krzywdy z pokojem, a Bóg mnie tym białym przyodział strojem.
W około Krakowa w rozkosznej dolinie, gdzie nasza Wisla jasną wstęgą płynie,leży Kościelec wieś piękna wesoła sady i niwy wieńczą ją dokoła.Tam ludek żyje wesoły zamożny. bo pracowity, trzeźwy i pobożny,bylo to właśnie pod wieczor soboty , dojrzewał w polu kłos pszeniczki złoty,a jęczmień ostrym wąsem najeżony na sierp czekając pokrywał zagony.Dziewczęta hoże przy głośnej gawędzie pachnącą rutę zbierają na grzędzie,a w chatce stojąc przy dymnym kominie prostą wieczerzę ważą gospodynie.I cała wioska krząta sie tak żywo, by w poniedzialek juz rozpocząć żniwo.Lecz jakże plonne są ludzkie nadzieje jutro zapłacze ten co dzis się śmieje.O wiosko dzisiaj szczęsliwa wesoła , ty doznasz wkrótce nie jakieś odmiany.Wicher sie nagle o północy zrywa i błękit nieba chmurami pokrywa,runą grad niebo i ziemia zadrżała. a grad rozdarta chmura wysypała.Leci grad z szumem z trzaskiem i chalasem i ścina kłosy ścina je przed czasem.Zabłysnął dzionek i niebo się śmieje ale na ziemi już znikły nadzieje.Sąsiad, sąsiada żałosnie się pyta, a gdzie ma pszeniczka ach tutaj wybita,bo ją moc Boska zawczasu złamała i sierpów naszych już nie chciała.A gdy tak wszyscy rozpaczają w biedzie , patrzą Ksiadz Jacek wprost tu do nas idzie.Ksiądz Jacek ! wszyscy radośnie krzyknęli i z uszanowaniem czapki z glowy zdjęli.I czemu tak smutnie pobożni wieśniacy, ach księże patrzaj oto owoc naszej pracy,oto tu leży połamane zboże nikt nam w tej biedzie domomóc nie może.Patrząc idzie wójt i cała gromada, ach smucic się nam nie wypada.I wszyscy uklękli i nie myli ich oko patrzą a zboże wznosi się wysoko,a dzięki nie mnie lecz Bogu będzie wielka chwała to co widzicie moc jego zdziałała.
Promienne słońce obudzi, do życia wiosenne kwiatki.Gdy ojciec w potworny sposób morduje swe niewinne dziadki.Ach jakie ojciec mial serce, że mu wprost nie skamieniałozabił on 6 dzieci najstarsza 8 lat miała.Poukładał trupy w komorze spuścił krew do miednicy4 syneczków 2 córki, meldował sam się na policji.Policja była tam zawsze uwierzyć tego nie chciała.Gdy przyszła do wioski Krzyżnym okrutny obraz ujrzałależały trupy w komorze porźnięte tak jak kurczętarece i nogi związane miały te biedne dziecięta.Matki tych dzieci nie było poszła gdzieś za sprawunkamia gdy wróciła do domu padła zemdlona ze łzami.Ach moje piękne kwiatuszki po com was na świat wydałakarmiła piersiami swymi, żebym krew waszą ujrzała.One są martwe jak głazy matczynych słów już nie słysząBóg zabrał małe żywieczki, gdzie spokój jest wiecznej chwały.Módlcie się za ojca swego niech mu Bóg grzechy daruje,za jego tak krwawe czyny w więzieniu niech pokutuje.W mogile jednej was będzie spoczywać cała gromadka.Kwiaty wam będe sadzić a łzami skrapiala matka.